Pisać.

Wracam. Wracam, bo znowu zachciało mi się bloga. Znowu zapomniałam, że każdy wcześniejszy zarżnęłam brakiem czasu i postępującą niechęcią, że temu też prawie dałam skonać i znowu nie obchodzi mnie, że chyba, choć niestety, nie jestem do tego tak zupełnie stworzona. Na szczęście nie przyszłam tu po to, by się komukolwiek z własnej naiwności tłumaczyć. Przyszłam tu po to, żeby pisać.

Pisać tak po prostu.
Pisać, bo lubię lepić ze sobą słowa.
Pisać nieskrępowanie, bezwstydnie, intymnie, zupełnie po swojemu, dziwnie niekiedy, całkowicie szczerze. Wywlekać tu wszelkie swoje obrzydliwości. Pisać z przekonaniem i z czystym sumieniem,
Pisać swobodnie, bo w swobodzie szczęście.
Pisać, to znaczy nie zmieniać świata ani ludzi.
Pisać, to znaczy niekoniecznie być dla wszystkich przykładem. Pisać czasami z gorszej swojej strony.
Pisać, to znaczy nie zawsze reprezentować sobą coś więcej.
Pisać, czyli niekoniecznie mieć porządek na biurku.
Pisać, czyli nie pod linijkę i nie wbrew sobie. Pisać rozważnie, cierpliwie, spokojnie.
Pisać, tak, żeby głównie dla własnej radości.
Pisać, bo głupio na głos gadać do siebie.

Dzień dobry znowu.
To moja ostatnia szansa do czasu kolejnej.

Wpis o obrzydliwościach.

Usłyszałam ostatnio o sobie i od siebie kilka gorzkich rzeczy.

Usłyszałam i koniec, i wpadły mi do głowy, i wypaść nie chcą, choć potrząsam nią energicznie trochę ze złości, trochę z desperacji, jak wtedy, gdy podkuszona zaglądam do książek o wojnie, a potem całą noc próbuję nie myśleć. Nie myśleć. Kiedy się myśli za dużo, można niechcący wybuchnąć. Powiedziałam i usłyszałam kilka gorzkich słów, które wolałabym przemilczeć, zwrócić z powrotem, zapomnieć, nie wygrzebywać, nie rozgrzebywać, nie czuć. Chciałabym nie wiedzieć o sobie kilku rzeczy, które teraz wiem.

Jest pewien moment w relacjach międzyludzkich, kiedy kochasz już na tyle, że zaczyna ci wypływać wszystko z serca, wszystko to o czym bałeś się rozmawiać nawet ze sobą, nawet za zamkniętymi drzwiami, wszystko to ohydne, lepkie i intymne. To jest ten wyższy poziom wtajemniczenia, na którym jesteś szczery, bezbronny, masz nerwy na wierzchu  i trzęsiesz się ze strachu, bo właśnie podchodzisz tak blisko człowieka, że najmniejsza twoja skaza urasta do olbrzymości i nagle widać w niej każdy szczegół. To chwila chwila, kiedy chcecie mówić sobie wszystko i nagle dowiadujesz się, że ona lub on jest w środku przeszyty złem i zepsuty, zgniły zupełnie jak większość z nas i musisz podjąć decyzję, czy jeszcze się uwielbiacie czy już nienawidzicie.

Tak, sądzę że kiedy się staje przed lustrem w formie zupełnie pierwotnej i podstawowej, w formie gołej od subiektywności i nic się nie ma na własną obronę, i mówi się sobie prosto w oczy rzeczy brzydkie, oskarżenia aż do mdłości, to to musi być właśnie to. I patrzysz tak na siebie, patrzysz i jesteś teraz beznamiętnym, suchym jak wiór sędzią, więc jeszcze potrafisz trzymać się na nogach, a potem się budzisz. Potem się budzisz zlany potem i skręcony ze stresu, przerażony, obrzydzony i nie wiesz co o sobie myśleć.

To taka operacja na mózgu z otwartą czaszką. Niby dobrze, że jest, niby tego potrzebujesz, ale boisz się tak, że wolałbyś nie istnieć. I masz wrażenie, że wszyscy będą od dzisiaj widzieli twoje zgolone włosy nawet wtedy, kiedy odrosną.

Ja przeważnie lubię mówić o swoich wadach, bo to pomaga się z nimi oswoić, a widzicie, każdy ma do wad święte prawo, sądzę, że ja również, dlatego staram się nie biczować tylko myśleć. Być może akceptować. Ale teraz nie chcę, bo mam w głowie całą graciarnię pełną ideałów, których próbuję się trzymać i trzymam się mocno, bo nie potrafię znaleźć między nimi, a mną żadnego naturalnego połączenia, i wiem, że jak się puszczę to odlecę, i stracę na co najmniej bardzo długo to, czego mam tylko namiastkę, a chciałbym więcej. I kiedy zżera mnie od środka to co jest mną, ale z czym nie chcę się identyfikować, to przypominam sobie jeden z tych ideałów i udaję, że to jest to w jaki sposób myślę. A to nie prawda. Tak dużo jest dobrych rzeczy, które chciałabym mieć w głowie na stałe, ale które wytwarzam sztucznie, bo inaczej nie umiem. Nie lubię tego w sobie bardzo mocno. I to nie jest kompleks na miarę ud oblepionych tłuszczem ud, bo takie mam i kocham i szanuję, to jest bardziej jak świadomość, że codziennie wieczorem idziesz wyżerać ciastko ze schowka, ale kłamiesz mamie w żywe oczy, że nic o tym nie wiesz i przez cały czas czujesz się źle.

Czuję się źle teraz. Pali mnie to od środka gorzej niż ognień, gorzej niż kwas, gorzej niż poczucie winy. Nie lubię tego, co bywa mną. Mam wewnątrz szereg emocji o których mówić nieładnie, niezręcznie, niesmacznie i chyba niedobrze, bo każdy je choć raz w środku znalazł, lub znajdzie kiedykolwiek i wtedy będzie mu niedobrze, więc łatwiej by było, gdybyśmy byli w stanie rozmawiać o tym na głos. To żaden wstyd, tak sądzę, patrzeć na siebie i zaciskać zęby.

Tylko, że boli.

***

A teraz lekkie pytanie do publiczności: kto również uważa, że dwa tygodnie zimy to stanowczo za długo?

Dowód tożsamości.

Chciałabym pisać prosto, zwięźle, dosadnie, tak żeby każdy się zachwycał, tak żeby każdemu pasowało. Ale za bardzo, widzicie, za bardzo mnie to wszystko kręci. Lubię delektować się słowami dziwnie ułożonymi i niepoprawnością i brzydkością czasem. Lubię to wszystko, chociaż może być lepiej. Może. Ale nie musi.

Wiem, że moje zdania długie, zdania poplątane mało kto lubi i że mało kto by kupił, gdybym je wydała w twardej oprawie albo w gazecie na przykład,wiem, że po kolejnym przecinku już się robi niedobrze, że aż szarpie żołądek, bo ile można podrzędnie składać i składać, i składać, ale to nie szkodzi. Tak mi się podoba. A ja lubię tak, żeby mi się przede wszystkim podobało, dlatego to miejsce uwielbiam, chociaż zaniedbuję, chociaż już je miałam dobić, odejść i nie wracać, ale tak tu jest jak nigdzie indziej. Tutaj mogę pisać tak źle, jak tylko sobie samej pozwolę. Tutaj mogę szastać słowami, być sobie Panem i być sobie Władcą, zachwycać się tym wszystkim sama, na własny użytek. Mogę. Zadowolona jestem.

Nic więcej nie muszę sobie udowadniać.

Unikasz mnie wzrokiem. Udajesz, że się nie znamy, patrząc mi w twarz, być może w punkt scalający czoło z nosem, bo na pewno nie w oczy, uciekasz pośpiesznym krokiem na drugi koniec ulicy, mówiąc komuś, że widzisz mnie pierwszy raz. Głupie. Dziecinne. Przecież nigdy nie byliśmy dla siebie nikim szczególnym i jedyne co nas łączy, a może i dzieli to zwykła przyzwoitość.

Mogłoby mi się zrobić przykro, że się mnie wstydzisz znać, że nie jestem nikim godnym twojego skinienia głowy, tylko, że widzisz, to zbyt smutne i zbyt desperackie, kiedy ocenia się ostro i jadowicie wartość ludzi tylko dlatego, że nie potrafi się odnaleźć swojej. Gdzieś ją masz. Wszyscy mają. Mogłabyś być z niej dumna.

Nic więcej nie musiałabyś sobie udowadniać.

***
Przerwa oryginalnie miała być świąteczna, potem sylwestrowa, potem do trzech króli. Cóż… Post jak często jakości średniej, bo taki na rozruszanie.

Święta.

Za moment.

Kocham ten czas, kocham ponad wszystkie pory roku, okres świąt marketingowych, półki sklepowe ugięte pod nadmiarem złego smaku, wszystko w bałwanki, w choinki, w mikołaje, wszystko o zapachu jabłek z cynamonem, plastikowe drzewka, kicz, tandetę, radości jednomiesięczne, rozpadające się w rękach. Kocham.

Uwielbiam lampki choinkowe i instalacje uliczne w kształcie gwiazd i w kształcie dzwonków, kocham miasta rano i wieczorem, gdy ciemno i gdy sen rozmazuje mi już/jeszcze obraz przed oczami. Tylko te kolory widzę wyraźnie, zwisające z drzew, z budynków, plączące się między sobą, jaskrawe. Słabo zarysowane w ciemności krawędzie obiektów różnych, znikają. Tylko ja jestem. I światełka. I magia.

Ubrałam choinkę, jest obrzydliwa. Obwiesiłam ją wszystkim w każdych ilościach, zrobiłam sobie bazarowe drzewko, opływające przepychem za pięć złotych bez grosza. Kocham na nią patrzeć. I nie potrzebuję świąt z pinteresta.

W tegoroczne święta szlag mnie jasny trafi i wyrwę z głowy wszystkie włosy, bo zamierzam robić pierniczki zupełnie własne, takie z lukrem, w kształcie moich najdzikszych fantazji. I ja wiem, jak to będzie wyglądać, bo to wygląda zawsze mniej więcej podobnie. Bo ja się już nie raz się w kuchni widziałam, palce mi się będą lepić, i ubrania, i włosy, i bałaganu będzie odtąd dotamtąd, nieistotne. Potem zjem prawie wszystkie i będę narzekać, że mnie boli brzuch.

Będę życzyć najlepszego osobom, których nie lubię, bo czemu by nie. Raz w roku można zaszaleć. Raz w roku można zapomnieć. Raz  w roku można zrozumieć, że są rzeczy istotne bardziej niż ludzie nic nie warci.

Mówisz mi, że to wszystko głupie, że sztuczne, że niepotrzebne. Nadmuchane, rozdmuchane, puste w środku, bo przecież to tylko chwila, a świat, tak się składa, świat nigdy nie bywa okazjonalnie mniej zagmatwany. Od choinki jeszcze nikt nie zmądrzał. Za choinkę jeszcze nikt nie wyżył. Kiedy radia grają świąteczne piosenki, ludzie nadal dla ludzi bywają potworami.

A ja robię ciastka.
I zaplątałam się w światełka.
I śpiewam, choć was to boli.
I chłonę, choć już drżę z nadmiaru odczuć.
I jest mi tak ciepło.
Pozwalam sobie na moment nie być przytłoczona światem.

Najweselszych wszystkim!

EDIT: Spaliłam pierniki.

Porozmawiajmy.

Ostatnio robię się zła, gdy tylko otwierasz usta.

Brakuje mi, widzisz, brakuje mi coraz częściej takiego scenariusza, w którym ja bym mówiła, a ty byś mnie słuchał.

Brakuje mi słów nieprzypadkowych, zdań niewymuszonych, rozmów bez przemów i dłoni drżących i intencji czystych i nieliczenia czasu, może jeszcze kilku rzeczy, o których mało kto pamięta. Chciałabym znów rozmawiać tak, jakby mi zależało. Chciałabym pobyć smutna, bo koniec, bo muszę się zbierać, niekoniecznie dlatego, że wokół słowa, wokół hałas, i tylko ja nie mam ani siły, ani ochoty mówić, bo znowu i ciągle czuję się jakby samotna.

Chciałabym odkrywać w Tobie strony istotne, chciałabym móc nie pleść bzdur w kółko i w kółko, mówić o ludziach w kontekście człowieczeństwa, mówić o zdarzeniach niewypranych z emocji, opowiedzieć ci, czasem, być może, o tym co mną od środka targa. A my tylko, tak mi się zdaje, my tylko wypowiadamy znane sobie słowa w wyuczonym porządku, otwieramy usta, trochę, bo nudno, trochę ze strachu, trochę dla przyzwoitości, a potem do widzenia i nic mi nie zostaje. Męczy mnie to zupełnie. Męczy mnie mnie ten szum i ten harmider, męczy, że wszyscy gadają i że nikt nie ma nic do powiedzenia. Chciałabym czasem zająć się czymś, co nie ukradłoby nam czasu. Czymś z uczuciem, bo ja, widzisz, miewam uczucia i śmiem podejrzewać, że Ty również. Chciałabym, nie opadać z sił za każdym razem od udawania, że to wszystko po nic.

Rozmawiajmy.
Rozmawiajmy póki jeszcze potrafimy mówić pełnymi zdaniami.

***

Miałam rozstać się z tym miejscem szybko i definitywnie, ale zdaje się, że chyba przetrwaliśmy.

Kupowanie prezentów pod choinkę – praktyczny poradnik.

Wyłącz top 10 najbardziej uniwersalnych modeli telefonów dla każdego. Nikt z nas nie chce być każdym. Nikt z nas nie jest każdym.

Słuchaj.

Odłącz mózg od internetu. Odłącz mózg od spraw piętrzących ci się za plecami, od być może ważnych, od być może ważniejszych, odłącz go natychmiast i absolutnie. Na moment. Bądź przez chwilę nogami na ziemi. Bądź przez chwilę blisko, nie w pobliżu, nie niedaleko. Patrz w oczy. Chłoń emocje. Nie pozwól ginąć słowom, ruchom, podtekstom. Słuchaj. Skup się. Na uczuciach, które wiszą między wami. Skup się na ciepłych tonach, miękkich myślach, czułych gestach. Skup się na tym, co wiąże, to istotne, to w tym wszystkim podstawowe. Rozmawiaj, nie przemawiaj. Nie wyrzucaj z siebie pustych zdań byle szybko i byle w dobrym tonie, to nie na tym polega, wbrew pozorom nie na tym. Nie wystarczy mówić i nie wystarczy słyszeć. Poświęć trochę uwagi, trochę cierpliwości. Odrobinę czasu. Pomyśl. Przede wszystkim pomyśl.

Dawaj prezent komuś, nie sobie.  Z sympatii, nie z przyzwoitości. Z uczuciem, a nie z łaską. Bądź dla kogoś kimś codziennie, nie raz na jakiś czas. Wtedy prezenty smakują lepiej.

Wtedy trafisz. Wtedy zawsze się trafia.

***

Nie jestem ostatnio w dobrej kondycji jeśli chodzi o pisaniem, co, tak sądzę, widać po tekstach tutaj. Mam w głowie zupełnie pusto. Piszę krócej, bo lubię pisać krócej. I chyba wolę oszczędnie niż wcale. Kocham święta.

Niedomiar.

Sentymentalna jestem. Trochę.

Gromadzę cierpliwie i bez przerwy, gromadzę wszystko. Przedmioty, myśli, informacje zasłyszane. Miejsca, ludzi, emocje, plany podboju świata. Teorie. Marzenia. Mam wokół siebie całe zbiory bzdur w praktyce i w teorii niepotrzebnych do niczego.

Upycham po kątach wszelkie niepotrzebności, gorzkie od tandety, lepkie od kiczu, ciężkie od pustości. Upycham je tak, żeby nie zginęły, a one giną na złość i zwykle nie jest mi przykro nawet na chwilę. Nie przywiązuję się do niech wcale. Po prostu są. Po prostu mają być.

Zbieram ciekawostki i później udaję mądrą, i później opowiadam o nich godzinami, godzinami, a wy nie słuchacie. Pytacie czy mi się chce to wszystko czytać i pamiętać i wiedzieć. A ja nie rozumiem, choć bardzo się staram, nie rozumiem jak można nie być świata ani troszeczkę ciekawym. Ja pożeram go tyle, że aż mnie z przejedzenia boli mózg.

Gromadzę w głowie problemy świata, a potem czuję się od nich ciężka. Szukam rozwiązań i sama się gubię, zapętlam kolejne myśli, zapętlam, zapętlam i w końcu wychodzi z tego nic. A potem próbuję zapomnieć, bo pamiętać nie mam siły.

Kolekcjonuję ludzi, w szczególności zwykłych, w szczególności obcych, przyglądam im się dyskretnie, a potem myślę, potem doszywam historie. Zbieram z ulicy opowieści istniejące wcale lub być może, opowieści o perwersyjnych zakonnicach, o mężczyźnie, który ma sekret, chociaż nie wiem jaki, o starszym panu, co jeździł z kabaretem, ale im się krok przed sukcesem nie udało. Dużo tego. Bo to zawsze magiczne.

Nie przywiązuję się do stylów ani szablonów, nie przywiązuję się do komplementarności. Lubię rzeczy sprzeczne. Ironiczne. Brzydkie. Niewpisane w porządek świata. Lubię chaos naturalny, chaos niewymuszony.

Pozbądź się.
Wyrzuć.
Oczyść swoją przestrzeń
Zapomnij.

Minimalizm. Minimalizm. Minimalizm.
Dajcie wy mi wszyscy święty spokój.